Wszystko zaczęło się niewinnie, od telefonu Shihana we wtorek (9.07.2013) i zapytania czy chce jechać z nim w piątek (12.07.2013) na seminarium, które potrwa do niedzieli... oczywiście nie wpadało się nie zgodzić. Później zacząłem badać temat, co to za seminarium. Jednym z uchideshi była Erica, stary wyjadacz i opowiedziała mi co nieco. Więc owe seminarium jest bardzo ważnym wydarzeniem dla aikidoków. Uczestniczą w nim osoby ćwiczące w klubach, którymi opiekuje się sensei Isoyama i które prowadzą Jego czuniowie. Seminarium to ma formę obozu letniego (chociaż trwa tylko 3 dni) i odbywa się gdzieś daleko w górach.
Miejscem tym okazało się być miasto Katsuura, Prefektura Chiba. Miasto położone nad Pacyfikiem, oddalone od Iwama o 180 km, słynące z portu rybnego, który jest jednym z trzech największych tego typu portów w Japonii.
Generalnie bardzo się ucieszyłem na perspektywę wyjazdu z Iwama bo byłem bardzo zmęczony i obolały. Liczyłem na to, że wypocznę i porządnie się wyśpię, niestety... nic bardziej mylnego...
Z Iwama wyjechaliśmy rano, przed godziną 8, na miejscu byliśmy o godzinie 13 z przerwą na obiad. Do ośrodka wjeżdżało się po stromej górze a na jej szczycie naszym oczom ukazał się wielki kompleks sportowy, z kilkoma salami treningowymi, miejscem do trenowania strzelania z łuki, ze sporą ilością miejsc noclegowych, dużą stołówką itd. Oczywiście na przybycie Mistrza na parkingu wiernie czekał tłum ludzi. Po zameldowaniu w recepcji udałem się do swojego pokoju. Moi współlokatorzy już byli na miejscu. Pierwszym z nich był emerytowany żołnierz USA, który pracował w Japonii jako księgowy, pozostałą dwójka była Japończykami, jeden z nich był shihanem, drugi młodym, czarnym pasem, który wykazywał się zdecydowanie za dużą pobudliwością. Sensei Isoyama przed wyjazdem poinformował mnie, że będziemy spali w hotelu... po kilkunastu nockach na podłodze w Iwama liczyłem na miękkie, hotelowe łóżko... nic z tego, nie w Japonii.Pokój był akurat, nie za duży, nie za mały, łózka były piętrowe, ja spałem na górze. W pokoju chodziło się boso bo na podłodze leżała tatami, która robiła za siedziska. Łóżka wyglądały identycznie jak podłoga, jedna tatami, cienki futon, który nie robił żadnej różnicy jeśli chodzi o komfort, kołdra i poduszka. ·W pokoju była dostępna klimatyzacja na monety, wydaliśmy na nią majątek, temperatura plus niesamowita wilgoć dawały się mocno we znaki. Nie miałem przyjemności zapoznania się z planem seminarium przed wyjazdem a na drzwiach pokoju wisiał rozkład zajęć więc wziąłem się za rozszyfrowywanie owego planu. Z pomocą kolegi z USA udało mi się z niego odczytać kilka informacji. Pierwsze co rzucało się w oczy to „05:00”, niestety nie była to godzina przewracania się na drugi bok lecz godzina pobudki.Dojo było już gotowe na przyjecie aikidoków, sala jak to sala, tatami i cztery ściany. Co wzbudziło moje zainteresowanie to odznaczenia stojące na stoliku obok kamizy, przypominały odznaczenia wojskowe ale jaka była ich rola dowiedziałam się na końcu obozu. Druga sala była znacznie większa, jednocześnie odbywały się na niej zajęcia z kendo, judo i była to raczej sala zapasowa w razie zbyt dużego tłoku na macie.
Sensei Isoyama bardzo długo pracował w wojsku gdzie przez lata nauczał aikido, stąd też bardzo duża ilość wojskowych (japońskich jak i amerykańskich) na obozie, w tym jeden generał z czego Shihan Isoyama był bardzo dumny. 15:30 – rozpoczynamy pierwszy trening. Trening rozpoczął się od musztry, czyli baczność, wystawienie łokcia celem odmierzenia idealnej odległości od partnera obok, odliczanie po Japońsku co było niemałym wyzwaniem dla mnie, spocznij, jeszcze raz baczność itd. Jak to mówią, porządek musi być! Było widać i czuć wiele lat ‘rządzenia twardą ręką’ Sensei Isoyamy, dyscyplina niesamowita. Jak wszyscy byli już odpowiednio ustawieni na sale wszedł Sensei Isoyama, respekt jakim darzyły Go wszystkie osoby na macie był tak wielki, że prawie można było go zobaczyć. Sensei zaczął trening od 20 minutowego wykładu, mowy przeplatanej donośnymi okrzykami aż ciary przechodziły. Moje kolana nie były szczęśliwe, po 10 minutach nie myślałem już o niczym innym jak o bólu, który odczuwam no ale trzeba było wytrzymać.
Sensei Isoyama ze względu na kontuzję kolana musiał posługiwać się swoimi uczniami. Po kolei wyznaczał piąte, szóste i siódme dany na środek i mówił im kolejne techniki, generalnie cały obóz robiliśmy kihon, jedynie w sobotę wieczorem mówił ataki (głównie duszenia) i osoba demonstrująca musiała się wybronić itd.
Każda demonstracja polegała na dokładnym wytłumaczeniu techniki i mało komu udało się zaprezentować technikę bez zebrania dawki krzyków od Sensei Isoyamy. Kiedy krzyki nie wystarczały sensei sam prezentował techniki (chciałem pogratulować wszystkim uke, którzy to przeżyli).
Po treningu przyszedł czas na kolację. Do każdego posiłku były przypisane numery pokojów których lokatorzy musieli pomagać w ich przygotowywaniu. Mój pokój trafił na pierwszy rzut. Byłem odpowiedzialny za nakładanie na tace czegoś co wcześniej pływało w oceanie, niestety nikt nie potrafił mi wyjaśnić co to było... a po kolacji trening, żeby nie było za łatwo. Po treningu wracam do pokoju a tam niespodzianka, współlokator Pan Shihan siedzi na podłodze z piwkami, przekąskami i od razu zaprasza mnie do biesiady.
Po chwili pytam się ile wynosi składka na to wszystko a On zaczyna opowiadać mi o tajemniczym ‘piwnym pokoju' (beerru room). Każde dojo, a było ich SPORO (kilkanaście?) zakupiło piwo i masę przekąsek do wspólnej puli dla wszystkich uczestników obozu, z tego co pamiętam był to numer 211 ;) Pokój dodatkowo wyposażony był w dużą ilość ‘wanienek’ wypełnionych lodem celem schłodzenia trunków, super sprawa!
Pobudka o 5 rano nie była niczym niezwykłym, w Iwama to codzienność, tyle, że nie trzeba było sprzątać świątyni. Na pierwszym treningu było jo, podstawy, kilka suburi, śniadanie i kolejne treningi. To był mega ciężki dzień, pod koniec już nie czułem kolan, raz to długie siedzenie w seiza, a dwa to spora dawka technik w suwariwaza, napuchły jak jabłka :) Do tego za sprawą tatami z Iwama Dojo czułem każdy mięsień i każdą kość... ale daliśmy rady. Nie było mowy o obijaniu się bo po dojo chodzili ludzie i sporządzali notatki na temat wszystkich ćwiczących do informacji sensei Isoyamy, czy się angażują itd.
W sobotni wieczór było zaplanowane uroczyste party dla osób chętnych, nie omieszkałem się nie zgłosić. Generalnie jedzenia było MNÓSTWO i to nie byle jakiego, dużo sushi i rzeczy, które pierwszy raz widziałem na oczy. Atmosfera była świetna, byłem sporą ciekawostką i okazało się, że bycie Uchideshi w Iwama to nie byle co. Jak to bywa na party z Japończykami muszą być przemówienia. Przedstawiciele z każdego Dojo wygłaszali krótką mowę, włącznie z przedstawicielstwem Złotowskiego Klubu Aikido ;) Okazało się, że sporo ludzi słyszało o Złotowie... założę się, że część z nich myśli, że Złotów to stolica Polski. Po mowie podeszły do mnie dwie znane twarze ze Złotowa, towarzysze sensei Isoyamy podczas wizyt w Złotowie, sympatyczne spotkanie po latach. Bardzo dobrze wspominali pobyt w naszym kraju i kazali pozdrowić wszystkich przyjaciół ze Złotowa! Co ciekawe, Sensei Isoyama na party miał koszulkę z seminarium w Suchym Lesie z 2007 roku.
Pod koniec party sensei Isoyama udał się do swojego pokoju gdzie przyjmował do późnej godziny gości, każdy miał okazje porozmawiać z Shihanem. Ja w ten czas udałem się nad ocean, woda była ciepła, obstawiam jakieś 20 stopni a na plaży grupka młodzieży miała imprezę z fajerwerkami. Po powrocie do pokoju Pan Shihan już czekał z piwkami z beerru room i przekąskami, to była długa noc...5:00 pobudka.
Na porannym treningu z bronią robiliśmy podstawy z bokken – suburi. Po treningu śniadanie a po śniadaniu egzaminy. Na egzaminy były przeznaczone 3 godziny, lekka masakra pomyślałem. Wszyscy zdający zostali w głównym dojo a reszta poszła do dojo ‘rezerwowego’. Byłem bardzo ciekawy jak będą wyglądać egzaminy i liczyłem na to, że skończymy trening trochę wcześniej, żeby zdążyć na końcówkę egzaminów i udało się, ale o tym za chwilę.
Na pierwszej części treningu dla niezdających robiliśmy bokken, przerobiliśmy 5 kumitachi. Sensei Isoyama kilka razy zaglądnął do naszej sali, wszystko musiał mieć pod kontrolą :) Druga część treningu była poświęcona aikido, poćwiczyłem trochę z sensei Sakurada (odwiedził Złotów kilka lat temu), który chyba najbardziej wdał się w sensei Isoyame, uchodzi za ‘killera’.
Skończyliśmy po 2,5h i poszedłem popatrzeć na egzaminy... to co zobaczyłem bardziej przypominało plan filmu wojennego niż egzaminy aikido. Pani z apteczką nie nadążała z bieganiem po macie i oklejaniem ran osób zdających, medyk z prawdziwego zdarzenia. Nawet nie wiem jak to opisać... zacznę od strony logistycznej. Zdający byli podzieleni na grupy, średnio 4 osoby. Do każdej grupy był przydzielony egzaminator/egzaminatorzy. Grupa sensei Isoyamy to była, jak to mawiają... grupa śmierci :) Tam Pani Medyk miała najwięcej pracy. Nie wiem jak wyglądały pierwsze godziny egzaminu ale ja trafiłem na randori. Zdający ćwiczyli między sobą, nie łapali siebie, nie uderzali tylko lali się jak w melinie. Jeśli co trzeci atak wychodziła jakaś technika aikido to było dobrze.
Wyniki egzaminów były omawiane w grupach i nie mam pojęcia jak wyglądała zdawalność. Na koniec, już na forum, zostały wytypowane (z tego co pamiętam) trzy osoby spośród zdających, którym zostały wręczone oznaczenia o których wspominałem na początku za wyjątkowo dobre egzaminy.
Po treningu miał miejsce uroczysty obiad kończący cały obóz i powrót do Iwama.
Reasumując, organizacja rewelacyjna, nic nie było pozostawione przypadkowi. Sensei Isoyamie udało się zebrać wokół siebie grupę niesamowitych ludzi z pasją, którą łączyło przekonanie, że biorą udział w czymś niezwykłym. Niestety nie udało mi się poznać wszystkich więc jest powód, żeby tam wrócić :)
Dzięki za uwagę i wytrwałość!
Wojciech Wiśniewski,
Złotowski Klub Aikido
Welcome to ladbrokes bonus codes information.